sobota, 28 stycznia 2012

Ulotka



Projekt ulotki promującej. Trzeba coś zrobić, żeby promować bloga ;) 

środa, 25 stycznia 2012

rachunek sumienia...

Kolejny dzień zbliża się ku końcowi… Jestem 24 godziny starszy, 24 godziny bliżej śmierci, 24 godziny bardziej doświadczony i 24 godziny mądrzejszy - właściwie napchany gównem z którym przychodzi mi się mierzyć codziennie w telewizji, prasie czy internecie.

Od pewnego czasu prowadzę swego rodzaju rachunek sumienia. Co zrobiłem źle, dobrze, kogo obraziłem a komu sprawiłem radość tego dnia. Co zrobiłem przez te 24 godziny. Zazwyczaj dochodzę do żenujących wniosków. NIC KURWA, NIC!

Ale dzisiejszy dzień był lepszy! Jaką radością do chuja pana było zweryfikowanie dnia i danie sobie oceny "dobry"! Dzień przeleciał bezinwazyjnie dla innych jak i dla mnie. Zwiedziłem instytucje rządowe w postaci powiatowego urzędu pracy i ZUS'u. Zarejestrowałem się jako bezrobotny i co? I to wszystko jest penisa warte! Siedzi grupa debili w tym urzędzie. Jeden lepszy od drugiego… Przynoszę wszystkie niezbędne dokumenty i dowiaduje się, że one muszą być na jednej stronie!!! Jak do ciężkiej kurwy mam spisać wszystkie umowy zlecenie które były w ciągłości?! Mam iść do nieistniejącej już firmy i prosić ich o przepisanie tego, bo pani w urzędzie jest ledwo po podstawówce i nie potrafi spinaczem zebrać papierów do kupy…? Oczywiście jako świadomy swoich praw obywatel odwołałem się od decyzji, co poskutkowało i zobaczyłem swego rodzaju strach o etat ze strony urzędniczki ;]

Kolejnym postępem było kontaktowanie się z kobietą i dojście do "wspólnego języka". Co, mam nadzieję, będzie procentować w przyszłości przelewaniem miłości w naszych ramionach.

W domu też nikogo nie zrównałem z ziemią a większość ludzi miała uśmiech na ustach…

To był dobry dzień.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Błąd w systemie...


W poprzednim poście wychwalałem pod niebiosa miasto w którym mieszkam. Wszystko by było idealnie gdyby nie ludzie, którzy nim rządzą. 

Grupa stworzeń człekokształtnych wciąż stara się usprawnić życie miasta. A to wymiana nawierzchni, a to budowa ścieżek rowerowych, renowacja parków itd… Wszystko byłoby wyśmienite gdyby nie mały szkopuł. To, jak oni to robią. 
Fenomenem nie tylko tego miasta ale też i innych jest to, że biurasy nie mają zielonego pojęcia jak zrealizować swoje przekurwiste projekty. 

Naprawa nawierzchni po zimie. Normalnie myślący człowiek zaplanowałby to w taki sposób, by na bieżąco naprawiać ubytki a na koniec sezonu zimowego zrobić to porządnie. Jako, że normalne myślenie zostaje jedynie na papierze, wymianę opon na letnie wraz z założeniem alufelg przekładam na początek maja. Do tego czasu Wrocek ma tyle dziur, że nie sposób je omijać. Naprawiane są dopiero wtedy, gdy ktoś już wpierdoli się po same cyce i wystawi do urzędu miasta rachunek za naprawę kolumny oraz felgi…

Ścieżki rowerowe. Zapewne każdy amator jazdy rowerem po Wrocławiu zauważył, że powstało kilka nowych tras przy ul. Kazimierza Wielkiego. Niby powód do radości, w końcu będzie można przejechać przez centrum omijając zatłoczone przez przechodniów chodniki… Fragment pasa jezdni został zaadoptowany na ścieżki rowerowe. Tylko dlaczego projektant tego nie brał pod uwagę uczestniczących w tym ruchu aut? Wjeżdżając na ścieżkę rowerową narażamy swoje zdrowie jak i zdrowie innych uczestników ruchu drogowego. Gdzie sens gdzie logika?! Tylko teraz czekać aż dojdzie do tragedii… 

I w końcu renowacja parków. Temat który pojawił się u mnie na tapecie w ostatnich dniach. Uważam, że zarząd miasta jako organ powołany i utrzymywany przez obywateli, powinien wychodzić na przeciw mieszkańcom. W pewnym stopniu tak się stało. Park "Ogród Miejski" (wcześniej Park Staromiejski, jeszcze wcześniej Park Hanki Sawickiej). Niegdyś zdezelowana dziura w której można było spotkać jedynie ćpunów i innych tym podobnych, o których Bóg zapomniał już dawno. Miasto poczyniło kroki i stworzyli w tym miejscu piękny ogrodzony i strzeżony park. Dzieci mogą się bawić na placyku, babcie karmić gołębie a młodzi relaksować się na ławeczkach. Wszystko kurwa pięknie gdyby nie jedna rzecz. Ostatnio z dziewczyną wybraliśmy się na spacer. Tylko gdzie by tu pospacerować w centrum. Może Park Miejski? Wiec idziemy, chwytam za klamkę i co? Gówno! Jeden do zera dla drzwi… 
Jakiś debil stwierdził, że na zimę park będzie całkowicie zamykany mimo, że godziny otwarcia zostały zapisane w regulaminie użytkowym. Odpowiedź jaką uzyskałem na pytanie "Dlaczego park jest zamknięty?" była prosta. Bo dbamy o to co stworzyliśmy. Wg jednego z przemiłych panów, park został zamknięty z powodów bezpieczeństwa znajdujących się tam przedmiotów. Na pytanie "Dlaczego nie zostawią w parku patrolu policji czy straży miejskiej?" uzyskałem odpowiedź "Mają ważniejsze zajęcia.". NO KURWA!!! Pierdolone skurwysyńskie cioty chodzą po rynku i wlepiają mandaty za palenie papierosów czy postój w niedozwolonym miejscu a nie mogą zająć się tak konkretną sprawą jak niszczenie mienia w parku?! 

Czy nasz system w którym żyjemy przechodzi w stan agonii?

czwartek, 19 stycznia 2012

Miasto stu mostów.


Mieszkam w mieście stu mostów. Nie jest to jednak miasto takie jak każde, zwyczajne, nudne w którym życie płynie wedle zadanego przez nas rytmu. Tu miasto nadaje rytm. A od Ciebie zależy czy się wpasujesz czy też polegniesz już na starcie.

Miasto stu mostów, miasto stu twarzy, stu możliwości. Polska "Wenecja" daje warunki i sprawia, że możesz być kim chcesz i robić co chcesz. Jest tu miejsce dla każdego i dla nikogo. Jeżeli będziesz oryginalny jednocześnie będziesz wystawiony na krytykę innych grup społecznych. Jeżeli będziesz jak wszyscy, Twoje życie będzie mieć "smak śledzia".

Często przyglądam się temu wszystkiemu. Nie przypisuję się do żadnej z grup. Powinienem czuć odtrącenie? Nie. To raczej wewnętrzna odwaga i decyzja, by postawić się przeciwko schematom. Przeciwko mechanicznej selekcji, która przez środki masowego przekazu wbija nam do głowy pewne wzorce. To według nich oceniamy, wyglądamy i zachowujemy się.


Tu nikt nie będzie się pytać o Twoje pochodzenie, poglądy czy zamiłowania. Jesteś dobry w tym co robisz albo jesteś słaby i możesz mieć pewność, że obie te wiadomości obiegną całe miasto w ciągu tygodnia. Mimo ogromu, przewijającego się tłumu ludzi, obszaru, informacje rozchodzą się tutaj jak na małych wioskach. Ale nie przejmuj się. Nie jesteś przegrany. Zakładaj kolejną maskę i próbuj do skutku, aż się uda.


Miasto stu nadziei. Tu wiele się rozpoczyna. Pozwala ono na całkiem nowe życie, odcięcie się od przeszłości. Nowa praca, szkoła czy mieszkanie... Nowe życie. Gra jest otwarta a kości rzucone. Możesz zyskać wiele albo stracić wszystko.

Wrocław - miasto stu oblicz - moje miasto. 


Wielkie dzięki za natchnienie dla Htsz'a z forum blogowego!!!

wtorek, 17 stycznia 2012

Co ja, wróżka jestem??!


Wchodzę do pracy zjebana jak koń po westernie - cały weekend i poniedziałek jakoś dziwnie przespałam; raz godzinę, raz dwie, raz do rana buszowałam, a to w ciągu dnia kimnęłam chwilę, a to, a tamto, etc... No dobra, w każdym razie przeciskam się między wielkim kwiatem a drzwiami (bo ktoś tak beznadziejnie tego kwiata postawił, że przejść się nie da), żeby wejść do mojej kochanej, jakże wspaniałej i wymarzonej pracy...

Dobra, powiesiłam się w metalowej kuwecie nazywanej szafką, zrobiłam sobie obrzydliwą, mocną, sypaną pażąchę i ruszyłam kolejny dzień udawać, że baaaardzo ciężko pracuję...

Włączyłam komputer - jeśli tak wyniośle można nazwać tą kupę złomu niefortunnie poskładaną w całość - pierwsze co oczywiście sprawdziłam Fejsbuka, bloga i otworzyłam bramkę sms, żeby napisać słodkiego darmowego sms'a do mojej Drugiej Połówki. W między czasie to się stało. Jak zwykle nowe nieproszone okna otwierają się z prędkością powstających w moim pokoju tumanków kurzu z sierści kota i psa razem wziętych (nie wspomnę o 5-ciu gratisowych psach za drzwiami). Taak... Klikam to żeby zamknąć i co widzę? Wróżkę Elwirę! Słodkiego czarnego kociaka oblizującego się świńsko różowiastym jęzorkiem. Foto działa na wyoraźnię. A jakby tak...

Chwilę później w obłokach...
Wstaję rano, myję twarz i zęby, układam włosy, następnie stwierdzam, że i tak beznadziejnie wyglądam i nic ze sobą lepszego nie zrobię, po czym wchodzę na spotkanie z teraźniejszością i przyszłością. Podnoszę rękę aby zapukać w drzwi a one, jakby tchnięto w nie życie, otwierają się zamin moja skóra zetknęła się z ich odłuskowywującą sią farbą. Skrzypią. Przeleciała mnie kostucha (nie, nie było fajnie). Stawiam krok przez próg i wciągam nozdrzami unoszący się swąd przepalonej energii - tzn. jest jej tak dużo i jest tak sztucznie produkowana, że aż śmierdzi. Pewnie ta stara czarownica wsadziła palce w gniazdko, żeby wyglądać na jeszcze bardziej porażoną i podsmaliły jej się końcówki siwych kudłów. No cóż... Wchodzę więc do środka poganiana jakimiś dziwnymi szeptami i szmerami i widzę... młodą dziewczynę! Urodziwą rzekłabym nawet. Kusi słowem, kusi ciałem i urodą... Siadam więc naprzeciwko niej przy okragłym stoliku i patrzę z niedowierzaniem na te karty i szklaną kulę jak w Harry'm Potter'rze (prof. Trelawney taką miała). Czekam. Wzdycha, spogląda na mnie, jęczy, marudzi... Czekam. Gestykuluje, przewraca, odwraca, przekłada... Czekam. Łapie mnie za dłoń, powoli unosi twarz aby na mnie spojrzeć... Czekam? Powie coś czy nie? No mówże dziwko! Wykrztusiła w końcu, że umrę. Ja pierdolę... A co, potrąci mnie samochód na pasach jak bedę wracać? Wychodzę więc od niej lekko sfrustrowana bo właśnie mi powiedziano, że powinnam zacząć się zastanawiać w jaki sposób otoczenie w najbliższym czasie może mnie zgładzić. Patrzę więc na te światła na ulicach, rozglądam się naokoło kiedy wieczorem wracam do domu, zastanawiam się czy przyszywając guzika też mogę się jakoś tragicznie zabić...

Po co to? Wyobraźnia i głupota ludzka nie zna granic. Moja też. W nocy boję się spać, bo jeszcze przyjdzie po mnie Mroczny Clown i zrobi mi kuku... Czasem słyszę skrobanie w okno. To napewno odrąbana ręka czarownicy z "Koraliny"... Taka bajka dla dzieci. Zaczęło mnie dzisiaj poważnie zastanawiać na jakim poziomie zaawansowania w nierzeczywistość jest wyobraźnia moich szefów. Dziś jest wtorek 17-02-2012 (jeszcze żyję - ciekawe w którym kwartale ludzkość się wyczerpie) a ja dostałam mniej niż 1/4 z mojej wypłaty. Inni tak samo dostali po kawałku. Snują się wszyscy jak smrody po gaciach i pytają każdego wkoło "Kiedy kasa? Kiedy kasa?". A co ja kurwa jestem, wróżka? Niech idą do wrożki, dowiedzą się że umrą, faktycznie zatną się otwartym, ostrym wieczkiem od puszki z pasztetem, wykrwawią się na śmierć i będą mieli spokój. Nie byłoby łatwiej?

Nie wiem nawet do czego piję w tym poście. Chciałam chyba przedstawić fenomem tych wszytskich tarocistek i czarownic. Tak mnie jakoś naszło przez tą Elwirę i słodkiego kociaka.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Cham. Czyli jestem kim jestem...

Jestem kim jestem...

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się dlaczego Wy to właśnie Wy? Wasz wygląd, osobowość, cechy charakteru i cała masa innych popieprzonych zależności, które sprawiają, że jesteście tak oryginalni, że jesteście sobą.

Nie znam się na filozofii, na religii czy materii bytu ale zadaję sobie to pytanie od zawsze. "Dlaczego, do ciężkiej kurwy, jakaś moc kreująca obdarzyła mnie takim ciężkim charakterem?!" Przecież tyle normalnych ludzi kroczy ścieżką swojego życia obok mnie. Nie mają zmartwień! Dlaczego? Ano dlatego, że ich próg odporności na ludzką głupotę jest umieszczony tak wysoko, że totalnie się nie przejmują osobnikami napotykanymi na ich drodze. 

Ja tak nie potrafię. Jeżeli ktokolwiek wykazuje tendencje do bycia współczesnym Forrestem Gumpem, dla nie oczytanym debilem pozbawionym inteligencji, musi zostać zjedzony. Taki człowiek staje się moim pokarmem. W zależności od poziomu jego upośledzenia i odchylenia od znanych, ustalonych standardów, staje się daniem głównym lub też tylko przystawką. Połykanej osobie jest udowadniany stopień głupoty i stopniowo staje się maluszkiem, mikronem, petem wgniecionym w ziemię. Oczywiście to działa w dwie strony. W takich chwilach przystawka jak i obserwatorzy informują mnie o moim braku szacunku do ludzi oraz wszechobecnym chamstwie w moich wypowiedziach. No kurwa. Szacunek do ludzi to coś innego niż do przysłowiowej 'nogi od stołu'. 

Rodzina, przyjaciele, dziewczyna, pani pracująca w sąsiedniej piekarni... Nikt, po prostu nikt się nie uchowa przed karnym kutasem prosto w czoło. To coś w rodzaju "Jesteś idiotą - płać za grzechy". 

Konkluzja tych wypocin i jednocześnie pytanie do Was: Dlaczego tak jest?

niedziela, 15 stycznia 2012

POKA CO TAM MA :D


Poza tym, że coś tam sobie skrobie, zdarza się mi malować/graficzyć lub projektować. 

A oto ostatnie natchnienie skierowane do wszystkich pięknych Pań :) 

!!! POKA CYCE !!!

piątek, 13 stycznia 2012

Parszywa Trzynastka



13 piątek... 

Dla jednych dzień jak co dzień, dla innych walka o psychiczne przetrwanie. 
Zobaczmy co powie nam o tym wiki: 

Piątek trzynastego jest uznawany za dzień pechowy w krajach anglojęzycznych, francuskojęzycznych i latynoskich. Taki sam status posiada w takich krajach jak: Polska, Estonia, Niemcy, Finlandia, Austria, Irlandia, Szwecja, Dania, Słowacja, Norwegia, Czechy, Słowenia, Bułgaria, Islandia, Belgia i Filipiny.
W Grecji, Rumunii i Hiszpanii za pechowy jest uznawany wtorek trzynastego, zaś we Włoszech piątek siedemnastego.
Strach przed piątkiem trzynastego jest nazywany paraskewidekatriafobią. Słowo to powstało z greckiego słowa paraskevi (piątek), dekatreis co oznacza trzynasty, zaś fobia to po grecku strach.
Istnieje nieuzasadniony pogląd, że feralność tej daty bierze początek od faktu, że w ten dzień (13 października 1307) aresztowano Templariuszy, kłamliwie oskarżonych przez króla Francji bla bla bla, bla bla bla bla bla...  I tak nie wiecie co czytacie... 

Jako racjonalny człowiek powinienem mieć głęboko w dupsku wszelkie zabobony. Ale nie, nie może być zbyt pięknie. Na co dzień prowadzę dość stresujący tryb życia a jakby było tego wszystkiego mało, jakiś mały czarny skurwiel musi przebiec mi drogę. Tak, tak Kochani. Czarnych kotów, przechodzenia pod drabinami i całej reszty tego chłamu, opowiadanego przez nasze babcie, siedzi w mojej głowie sprowadzając na mnie różne nieszczęścia. Fatalny trzynasty trafia się raz, dwa razy do roku. W latach przestępnych nawet trzy razy... Zatem bywam nawet trzykroć razy w roku podwójnie nieszczęśliwy. 

Szczerze Wam powiem, że w takie dni jak ten, siedziałbym w domu przez jego całość by przypadkiem nic mi się nie stało. Łóżko, telewizor, kobieta i laptop... Nic innego do szczęścia w takie dni nie potrzebuje.  Mój mózg generuje takie popieprzone myśli, taki strach, że jakiekolwiek podróże, nawet ta po papierosy do sklepu, wydają się ekstremalnym wyczynem rodem z przygód Bear'a Grylls'a. 

Macie jakieś pomysły/rady na przetrwanie? Piszcie w komentarzach. Dzielcie się nimi ze mną i pomóżcie w przetrwaniu! 

czwartek, 12 stycznia 2012

Nałogi

Człowiek jest stworzeniem, które mimo szkodliwości pewnych czynności czy rzeczy, robi je i zażywa. Coś co może nam zaszkodzić, zrobić z nas kalekę lub w najgorszym przypadku zabić jest najbardziej pożądanym towarem XXI wieku. 

Ludzie uzależnieni od adrenaliny uprawiają sporty ekstremalne, alkoholicy piją, ćpuni ćpają a bulimicy rzygają. Można być zniewolonym przez wszystko i wszystko ma jakże kurwa oryginalną nazwę. Mamy seksomanów, lekomanów, narkomanów, itd... 
Każdy z nas jest od czegoś uzależniony, co prędzej czy później wprowadzi go do grobu odgrywając na koniec piosenkę cyrkową, przy której karzełek biegnie w koło areny i wali się gumowym fallusem w czoło. 

Ja też mam swoje 5 minut - przynajmniej 20 razy dziennie. Jestem człowiekiem chorym na nikotynizm. Nie nazwałbym tego chorobą... Trzeba być po prostu debilem, żeby dzień w dzień kupować za 10 polskich złotych paczkę fajek i odpalać jednego od drugiego, niszcząc przy tym swoje zdrowie  oraz podobno zdrowie ludzi z własnego otoczenia. 

Na początek jednak przedstawmy sobie wroga: 

Papieros - wyrób tytoniowy składający się z rurki z cienkiej bibułki (gilzy) o średnicy do 1 cm i długości do 12 cm (zwykle 85 mm), wewnątrz której znajduje się mieszanka tytoniowa zawierająca spreparowane liście różnych odmian tytoniu (lub rzadziej marihuany,cracku czy innych substancji działających narkotycznie). źródło: wikipedia

Papierosy są jednym z tych produktów, które na swoim opakowaniu, jak zachęcające by one nie było, zawierają antyreklamę i mimo to w żaden sposób nie wpływa to na ich popularność. Każdego dnia napisy na paczkach mówią do mnie: "Palenie zabija"; "Palenie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu"; "Palacze tytoniu umierają młodziej" itp... Ale jest jeden jedyny napis, który najbardziej mnie bawi: "Twój lekarz lub farmaceuta pomoże Ci rzucić palenie". No więc wierząc w te słowa idę do lekarza. Pytam się co mogę zrobić, żeby rzucić palenie? On mi odpowiada, dając niesamowicie przydatną radę. "Musi Pan chcieć rzucić palenie. Bez silnej woli nie da Pan sobie rady." Co gorsza, po tych słowach lekarz miał tak kurewsko dumną minę i był przekonany, że dał mi niesamowicie pomocną wskazówkę i czuje się jak Krzysztof Kolumb odkrywający Amerykę. Kurwa!!! Gdybym miał silną wolę to nie przychodziłbym do tego pajaca, tylko sam zrezygnował z tego świństwa, do ciężkiej kurwy. 

Na dzień dzisiejszy zrobiłem krok w przód. Od nowego roku zredukowałem liczbę wypalanych papierosów z 30 do 4 - 9 na dobę. Jest tylko jeden warunek. Jeżeli ktoś mnie wkurwi nagle zamieniam się w mały parowóz i 20 fajek znika w ciągu niecałych dwóch godzin. Biorąc pod uwagę to, że denerwuje się w trybie ekspresowym a temperaturę wrzenia osiągam po niespełna kilku sekundach obcowania z debilem, rzucenie palenia jest praktycznie niemożliwe. 

Proszę Was, pozwólcie mi rzucić palenie...

środa, 11 stycznia 2012

Początki bywają trudne...

Witajcie! 

Chciałbym na początek napisać Wam, czytelnikom tego ścierwa, coś inteligentnego... Coś co by sprawiło, że zakochalibyście się w moim piórze od pierwszego wersu. Cóż... Nie potrafię - nie umiem - nie chce mi się (niepotrzebne skreślić). 

A teraz już konkretnie. Co będę tutaj wyczyniać? A no będę narratorem dnia codziennego, będę wylewać z siebie masę emocji związanych z tym, co mnie otacza, co sprawia, że jestem szczęśliwy lub też wkurwiony do granic możliwości. Może w niektórych postach/opowiadaniach odnajdziecie samych siebie: podobne sytuacje które wam się przytrafiły, czy to po prostu WY byliście tymi, którzy mnie zagotowali do czerwoności. 

Przyczyną dla której założyłem to badziewie jest moja kobieta. To ona "zachwycona" moimi wypocinami na temat tego całego syfu stwierdziła: "Może nie tylko ja bym chciała to poczytać?". Więc to jej będziecie dziękować albo wyzywać od najgorszych. 

Nie przedłużając, już i tak długiego, wstępu, zapraszam do lektury. 

Początki bywają trudne...



Pozdrawiam!